piątek, 22 marca 2019

      Wczoraj był dzień kolorowej skarpetki. Dzień dzieci z zespołem Downa. Ale również dzień wyrównywania szans dzieci z problemami rozwojowym.
       Mój syn ma dyspraksję i zaburzenia integracji sensorycznej. Były podejrzenia Zespołu Aspergera.
        Jest wybitnie inteligentny, mądry, cudownie złośliwy i sarkastyczny, potrafi walić prawdę między oczy tak że człowiek nie wie co powiedzieć. Jednocześnie przerasta go system szkolny, on z tych niedopasowanych, nie dających się włożyć w ramki.
I to niestety mocno się na nim odbiło, negatywnie. Od lutego korzysta z nauczania indywidualnego i to była jedna z lepszych decyzji. W kontakcie jeden na jeden jest mu dużo łatwiej się skoncentrować, dużo zapamiętuje z lekcji.
         Smutne jest to że bardzo długo trwało zdiagnozowanie jego problemów. Zaliczylismy wielu lekarzy i psychologów zanim padło tajemnicze słowo dyspraksja. Nieznane niestety wychowawcom przedszkolnym, nauczycielom i pedagogom szkolnym. Często lekceważone bo przecież teraz rodzice wciąż wymyślają swoim dzieciom różne dys, zamiast pilnować żeby się uczyły.
Młody został zdiagnozowany dopiero w wieku 12 lat. Trafiliśmy do cudownej terapeutki IS która podjęła się pracy z takim starym dyspraktykiem. Oczywiście efekty byłyby dużo lepsze gdybyśmy zaczęli terapię 7 lat wcześniej...

Mam nadzieję że moje dziecię mimo wszystko poradzi sobie w życiu, na swój dyspraktyczny sposób ;-) wiem że wielu rodziców boryka się z dużo większymi problemami. Ale wszystkie nasze dzieci są cudowne, jedyne w swoim rodzaju, i ich dzień jest codziennie, nie tylko 21 marca czy 1 czerwca.

A tu link, gdyby ktoś chciał poczytać czym jest dyspraksja
 http://niegrzecznedzieci.org.pl/asperger/dyspraksja-2/
     

piątek, 11 stycznia 2019

Stało się. Stało się to co niby nieuniknione.
Kolejny 9 stycznia, kolejne urodziny, 44 lata skończone. Nie do uwierzenia że aż tyle. Bo w głowie wciąż 17. No, maks 20. Czy chciałabym wrócić do tamtych lat? Mimo wszystko nie. Pewnie że wielu błędów można by uniknąć. Dokonać lepszych wyborów. Ale czy wtedy byłabym tym kim jestem teraz? Pewnie nie. Może byłabym szczęśliwsza, bogatsza, szczuplejsza... Ale ja od kilku lat uczę się kochać siebie taką jaka jestem. Nie czuć przymusu dostosowywania się. Spełniania oczekiwań. Uczę się tego że jestem. Tak po prostu. Ja jestem. Nie tylko jestem matką, żoną, córką, 
siostrą,przyjaciółką. Ja jestem, i jestem dla siebie ważna. Nie lekceważąc bliskich wokół mnie. Bo jeśli potrafię mądrze kochać siebie, potrafię też kochać ludzi wokół siebie.
Droga do pokochania siebie bywa niełatwa. Bywa długa. Mnie zajęła ponad 40 lat. I wciąż bywają słabsze dni. Długo byłam jak Peszkowa MariaAwaria. Wciąż inna niż powinnam. Poza kosmos wystrzelona. I czasem wykolejona. Moją siłą są cudowni ludzie wokół mnie, będący moim wsparciem i nadzieją. Moi przyjaciele, bliscy, moi znajomi. Mam szczęście spotykać odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie. Mam szczęście spotykać fantastycznych ludzi, zarażajacych pasją i dobrą energią. Niektórzy zjawiają się na chwilę  inni zostają na dłużej. Wszystko co od nich dostaję jest bezcenne. Każda lekcja.

Niedawno jedna z takich osób odeszła w tragiczny sposób. Nie przeżyje swoich 44 urodzin. A ja wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego. I pewnie nigdy nie zrozumiem. Mam nadzieję że w innym świecie odnajdzie spokój  a jej bliscy znajdą go mimo wszystko tutaj. Ja wciąż ją opłakuję i obiecuję sobie być bardziej uważna. Bardziej czujna i otwarta na uczucia innych.

Tymczasem stawiam mój świat do góry nogami. I z radością przekonuję się że tak jest mi lepiej. Przyjmuję to co daje mi Los. I mocno odczuwam że jestem tu i teraz. To brzmi jak slogany ale tylko tu i teraz mogę wpływać na swoje życie. 


piątek, 4 stycznia 2019

Moja Absolutnie Idealna Michalina jest naprawdę najmądrzejszym psem na świecie 💞
Kilka lat temu w pewne deszczowe czerwcowe przedpołudnie znalazła COŚ w ogrodzie. Zaczęła szczekać ale nie po to by to COŚ wypłoszyć tylko by zawiadomić domowników iż należy COŚ ratować. Biegała od domu do COSIA prowadząc moją mamę. COŚ okazało się być małym zapchlonym kocięciem, z kocim katarem i świerzbem. Tak małym że przez pierwsze dni karmiłam toto strzykawką. Dziś to piękna Malucha, kot z ADHD, który w chwilach czułości wciąż chodzi się do Miśki poprzytulać. Gdy mama przyniosła to małe COŚ do domu i umieściła w koszu pod kocykiem Miśka leżała i pilnowała, nie dopuszczając starych kotów do maleństwa. Mnie dopuściła gdy obiecałam że się zaopiekuję jej znajdą.

W niedzielę zniknął Negros, mój najnowszy kot. Szukaliśmy wszędzie. Ogłoszenia w necie i papierowe.
Dziś rano Michalina wyszła do ogrodu i zaczęła szczekać tym swoim przywołującym tonem.  Wyjrzałam i na stercie drzewa do kominka siedział Negros 💞
Nie pobiegła do niego żeby go nie wystraszyć. Zawołała mnie i weszła do domu.  Moja mądra dziewczynka :-)

A Negrosik najadł się, tzn zjadłby więcej ale on z tych co jedzą ile widzą ;-)
Daje się przytulać i całować więc wykorzystuję tę kocią łaskawość 😃
Michalina i Negros 

Malucha

poniedziałek, 31 grudnia 2018

Jutro Nowy Rok, nowe otwarcie, nowe możliwości.
Staram się unikać podsumowań, bo jak podsumować 365 różnych dni? Różnych zdarzeń, rozmaitych emocji.
Na pewno był to rok strat i zysków, i wciąż się zastanawiam nad bilansem ale myślę że jednak to co zyskałam cenniejsze od tego co utracone.
Rok nauki, nabierania doświadczenia, dojrzewania do zmian. Przede wszystkim zmian w myśleniu.
I stąd jedyny plan na nowy rok. Taki sam na święta - jak najmniej musieć, jak najwięcej chcieć. Realizować marzenia. Bujać w chmurach nie zaniedbując ziemskiego padołu.
Oczywiście że chcę być lepszą matką, lepszą joginką, schudnąć, zarabiać miliony itp itd.
Tylko nic na siłę. Nic wbrew sobie.
Niech będzie pięknie. Tak po prostu.
Tego życzę i sobie, i Wam 💞





niedziela, 23 grudnia 2018

Moje hasło na tegoroczne święta - Nic nie musieć. Chcieć

Grudzień mocno mnie zmęczył, jak co roku. Sam w sobie, brakiem słońca i przewagą nocy.  Z wdzięcznością przyjęłam 5 wolnych dni. Luksus 💞
Przez 9lat prowadziłam mały sklep spożywczy. Pracowałam w Wigilię i drugi dzień Świąt. Generalnie był to nerwowy czas, z różnych przyczyn.
Teraz napawam się tym że nie muszę pracować w święta. Dałam sobie luz, totalny. Chciałam zrobić pierogi więc zrobiłam. Chciałam upiec ciasta więc upieklam. Nie chce mi się sprzątać więc nie sprzątam. Z pomocą potomstwa ogarniam tylko to co trzeba. Futro i tak będzie wszędzie fruwac. Kurz leży to i ja poleżę.
Zdarzyło mi się przeżyć kiepskie święta z racji zmęczenia, stresu, nadmiernych własnych oczekiwań i chęci dostosowania się do oczekiwań innych. I po co?
Dzisiaj zafundowalismy sobie jazdę na łyżwach, kręgle i pizzę.  Na totalnym luzie. Zaraz Holiday w tv. W piekarniku beza na Pavlovą bo sernik się dziwnym trafem prawie już zjadł ;-) i różowe winko na trawienie bo pizza była zacna i oczywiście za dużo zjadłam, gdybym idealna była to tylko dwa listki bazylii bym z niej zjadła a nie prawie całą 😱 od czwartku dieta. Nieee, po nowym roku. Którymś ;-)

I jeszcze temat rodziny po mnie chodzi bo że rodzina to więzy krwi oczywiste jest.  I spędzamy z nią święta bo tak trzeba, bo wypada, bo to rodzinne święta. A czasem zamiast koić ten rodzinny czas po prostu boli. Rani do żywego.
Dla mnie rodzina to również moi przyjaciele. Więzy ducha. I marzy mi się taka Wigilia w gronie najbliższych. Niekoniecznie tylko tych z krwi. Wszystko przede mną, przed nami :-) Widzę ten wielki stół, dużo śmiechu i luzik w ramionkach u wszystkich.

Tego Wam życzę.  Luzu w ramionkach i pośladkach. Spokoju w duszy. Ekstazy dla kubków smakowych. Miłości w sercu.  Kota na kolanach.  Psa u boku. Tego czego pragniecie a nie tego co musicie.
Radosnych Świąt.



środa, 28 listopada 2018

Chaturanga dandasana


Kij podparty w czterech punktach.
Pozycja wyzwanie, pozycja której się nienawidzi do czasu gdy nienawiść przejdzie w miłość ;-) miłość przychodzi w momencie gdy ciało się wzmocni na tyle by w końcu wykonać chaturangę.
Potem przychodzi czas na kij podparty w trzech punktach i inne wariacje na temat, aż dojdziemy do lewitacji ;-);-);-)

Chaturanga wymaga siły całego ciała. I tu natura nie jest sprawiedliwa, facetom jest łatwiej. Mają więcej tkanki mięśniowej od nas, z tej okazji silniejsze ramiona. My musimy włożyć więcej pracy w wejście w tę pozycję, ale za to potem jaka satysfakcja!
W każdym razie mocne ramiona to nie wszystko, bardzo ważne są silne mięśnie centrum, czyli mięśnie brzucha i te przy kręgosłupie. Warto trenować deskę.

Moja droga do chaturangi nie była łatwa ani szybka. Na początku było to bezwładne plaśnięcie na matę i myśl "wrrr, przecież to nie jest do zrobienia przez normalnego człowieka, never ever, w życiu alternatywnym chyba, jak urodzę się umięśnionym samcem"
Potem był dość długi etap gdy ręce już się wzmocniły ale brzuch jeszcze flaczył i ciężko było podwinąć kość ogonową i wydłużyć ciało więc tyłek zostawal w górze. Się ma pośladki, się je pokazuje, co będę chować ;-)
No i pewnego dnia zabrzmiały fanfary i chóry anielskie i zrobiłam prawdziwą, uczciwą chaturangę. I poczułam MOC.
Ta pozycja ją daje. Nie tylko poczucie mocy w ciele ale i w głowie. Uczucie że skoro mogę zrobić chaturangę to mogę wszystko. I to jest bezcenne uczucie :-) dlatego warto powalczyć.

Jak wejść w pozycję?
Gdy jesteś w desce popracuj piętami mocno w tył a czubkiem głowy w przód by rozciągnąć ciało. Przenieś ciężar ciała do przodu wysuwając barki przed dłonie. Trzymając łokcie blisko żeber zacznij je uginać i zejdź w dół na tyle by Twoje ramiona i przedramiona utworzyły kąt prosty. Oddychaj :-) ciesz się pozycją :-)

Na zdjęciach dwie mało idealne chaturangi i jedna absolutnie idealna 💞




środa, 21 listopada 2018

    W ubiegłą sobotę miałam przyjemność poprowadzić warsztaty Aerial joga od podstaw. 6 odważnych kobiet podjęło wyzwanie i stanęło na macie. Nawiązalo znajomość z chustą. Jak zawsze padło pytanie "Ale czy naprawdę chusta wytrzyma mój ciężar???" Otóż wytrzyma :-) Nasze chusty wytrzymują ciężar do 650kg. Jedzenia bezpośrednio przed praktyką nie polecam ale spokojnie można zjeść pełnowartościowy posiłek kilka godzin wcześniej ;-)
     Mimo iż chusty kuszą pełnym odlotem ja preferuję praktykę na macie, chusta stanowi podporę albo czasami przeszkodę w utrzymaniu równowagi. Dzięki temu pracują nasze mięśnie głębokie, stabilizujące kręgosłup. Może niekoniecznie wyrzeźbimy sobie dzięki nim sześciopak na brzuchu ale z pewnością poczujemy ulgę przy bólach kręgosłupa.
       Jako że jestem fanką vinyas uwielbiam sekwencje oparte na powitaniach słońca z jedną nogą zawieszoną w chuście. Chaturanga nabiera tu nowego wymiaru ;-)
 Bardzo lubię obserwować postępy jakie robią moje joginki, cóż począć, panowie jakoś boją się lewitacji ;-) ale o postępach miało być. Są z reguły szybciej widoczne niż przy praktyce tylko na macie. Cudownie wzmacniają się ramiona, mięśnie centrum, nogi oczywiście też.
       No i wisienka na torcie czyli pozycje zawieszone. Czysty powrót do dzieciństwa, hustawek i wiszenia na trzepaku. Jak w reklamie Wedla-poczuj dziecięcą radość, tylko tu radość nie tuczy. Są jeszcze pozycje odwrócone czyli radosny zwis głową w dół. Po pokonaniu pierwszego lęku cudownie jest rozluźnić się, poczuć jak kręgosłup wydłuża się, odpoczywa. Mózg dotlenia się, zmarszczki zmniejszają się. Przy częstym przebywaniu z głową w dół reguluje się praca układu hormonalne i odpornościowego.
       A największą wisienką na największym torcie jest smyranko, ale to już wiedza dla wtajemniczonych, nie do opisania 😁








niedziela, 11 listopada 2018

Są takie miejsca gdzie czas inaczej płynie. Zwalnia a potem nieoczekiwanie przyspiesza.
Są takie miejsca gdzie słowo "muszę" znika ze słownika. Pozostaje tylko CHCĘ.
Są takie miejsca gdzie można zrzucić maski codzienności i po prostu być. Być sobą.

Jednym z takich miejsc jest dla mnie Nieprześnia 1. Każdy wyjazd daje mi spokój, wewnętrzne rozluźnienie, odpoczynek od prozy życia. Jest to czas dla mnie, czas dla moich przyjaciół i znajomych, czas na porzucenie stresu dnia powszedniego.
Przepięknie urządzone wnętrza, doskonałe jedzenie, zachwycająca przyroda.
I najważniejsze - fantastyczni ludzie. Każdy ze swoim bagażem doświadczeń, przemyśleń, z planami mniej lub bardziej śmiałymi. Ludzie ciepli, pełni dobrej energii.
To tam kiedyś podjęłam decyzję o pójściu na kurs instruktorski jogi.
Miejsce dla mnie bardzo szczególne...
Dziś wróciłam i już tęsknię.
A to że w listopadzie wróciłam z opaloną twarzą to już dar od Losu 🌞


czwartek, 4 października 2018

W minioną sobotę swiętowaliśmy pełnoletniość Pawła wraz z chrzestnymi. Na tę okazję postanowiłam własnymi ręcami upiec torta. Mam genialny przepis od kuzynki, na jej cześć został nazwany tortem Joli. Tort zawiera w sobie milion absolutnie przepysznych kalorii 

             TORT JOLI

CIASTO ORZECHOWE:
1szkl cukru
25dkg orzechów włoskich rozgniecionych lub mielonych
8 jajek
3 łyżki ciemnego kakao

Żółtka utrzeć z cukrem  dodać orzechy i kakao. Białka ubić na sztywną pianę. Wszystko razem delikatnie wymieszać, wlać do tortownicy, moja ma średnicę 26cm. Piec 40 minut w temperaturze 160 st. Ostudzone przeciąć na pół.

CIASTO KOKOSOWE
6 białek
1 szkl cukru
20dkg kokosu

Ubić pianę z białek, powoli dodać cukier, na końcu kokos. Piec 30 minut w temp. 160 stopni.

MASA
3szklanki mleka
3 duże łyżki mąki ziemniaczanej
1.5 szkl. cukru
6 żółtek
500g masła 82% tłuszczu
4 łyżki kakao
2 kieliszki spirytusu

Mleko wymieszać z mąką ziemniaczaną, cukrem i żółtkami, ugotować budyń. Ostudzony utrzeć z masłem i kakao. I spirytusem 😉


Tort wychodzi cudny w smaku. Niestety wizualnie wyszedł mi średnio gdyż nie posiadam żadnych zdolności do zdobienia ciast. Za to szalona Mariolka była niezaprzeczalną jego ozdobą 😛




Ech, obśliniłam się na wspomnienie torta, zwłaszcza że od poniedziałku jestem na diecie NŻT, bo ostatnio nie wiedzieć skąd 3 kilogramy się do mnie przytuliły... Więc teraz zero cukru. A że cukier uzależnia jak heroina nie jest lekko...

czwartek, 20 września 2018

U mnie dziś od samego rana rządzą pomidory.
Unikałam robienia sosu pomidorowego gdyż wrodzone lenistwo odmawiało obierania pomidorów ze skórki. Teraz przyjaciółka sprzedała mi patent na wersję dla leniwców-kroję pomidory i mielę je w maszynce. Ze skórką. Tak to ja się mogę bawić :-)
W efekcie mam już niezły zapas słoików z pachnącym sosem pomidorowym.




Wcześniej korzystając z urodzaju na śliwki gotowałam powidła, tradycyjnie, cierpliwie przez kilka dni, mieszając żeby się nie przypalily :-) nie dodając cukru, same śliwki były wystarczająco słodkie.
Lubię takie powolne gotowanie, zapach przetworów w całym domu. Koty z reguły siedzą koło mnie i pilnują, tli się w nich nadzieja że może jednak mięsko pani przyrządzać i coś się zaglodzonym zwierzynkom dostanie ;-)

A tak poza gotowaniem pomyślałam sobie że dobrze by było gdyby moja Mało Idealna Joginka miała swoje logo, zwróciłam się do @Mconcept i weszłam w posiadanie cudnego znaku graficznego, od którego od wczoraj nie mogę oczu oderwać 😍



Cała ja. Zawieszona w nieskończoności, z głową w chmurach. Z planami i marzeniami, idealnie nieidealna ;-)

piątek, 14 września 2018

      14 września 2000 roku o 7.20 zostałam matką. Na świat przyszedł absolutny cud natury czyli mój syn pierworodny.
Choć może matką zostałam wtedy gdy ujrzałam wymarzone dwie kreski na teście ciążowym, wykonanym o 4 rano? Już nie zasnęłam potem, zbyt dużo emocji się we mnie kłębiło. Weszłam na drogę która nigdy się nie kończy. Rodzicielstwo jest nieustanną podróżą pełną najróżniejszych zdarzeń. Dobrych i mniej dobrych. Od złych niech nas Los chroni...
        Jestem niecierpliwa i z reguły chcę wszystkiego już natychmiast. Na początku wydawało mi się że ciąża będzie strasznie długo trwała i po co tyle czekać. Gdy trwała zrozumiałam że ten czas jest potrzebny aby się przygotować. Dojrzeć. Zrobić w swoim życiu miejsce dla tej małej istoty która stanie się najważniejsza,która zmieni wszystko. To nie przychodzi naturalnie. Z jednej strony jest wielka miłość, taka co aż oddech odbiera, a z drugiej jednak lekki bunt-gdzie w tym wszystkim ja.
Mój organizm zastrajkował. Zaczęłam chorować, jedna angina ropna za drugą. Taka forma bejbi bluesa, zamiast łez 39 stopni gorączki i koszmarny ból gardła.
Przestałam chorować gdy po kilku latach zaczęłam robić coś dla siebie, gdy zaczęłam chodzić na fitness i przestałam być matką, żoną pracownikiem a znowu stałam się Kasią. Z pasją i zainteresowaniami sięgającymi poza problemy wieku dziecięcego.
       Mój syn był oczywiście dzieckiem absolutnie najpiękniejszym i najcudowniejszym na świecie. Godzinami go tuliłam, patrzyłam z totalnym zachwytem na to jak śpi, jak się uśmiecha, nosiłam gdy płakał. Dzięki niemu pokochałam Małysza i skoki narciarskie, on leżał i doil cyca a ja oglądałam w telewizji konkurs za konkursem ;-) A że Młody nie przepadal za spaniem w nocy to i na żywo konkursy z Japonii zaliczyłam, wtedy chyba koło 3 w nocy naszego czasu się odbywały.
Był zachwyt pierwszymi zębami, pierwszymi krokami za rękę, potem samodzielnym, a moje genialne dziecko zaczęło chodzić, a raczej biegać gdy miał 10 miesięcy i tydzień.
       Dziś moje maleństwo kończy 18 lat. Jest fajnym, przystojnym facetem. Czasem wychodzi z niego dziecko, czasem jest dojrzały ponad swój wiek. Już nie chcę się tulić do mamusi ;-)
       A ja nieustannie dziękuję Losowi za to że pozwolił mi być jego matką. Totalnie nieidealną, popełniłam pewnie milion błędów wychowawczych. Drugi milion przede mną, choć on już dorosły. Teoretycznie dorosły ...

Lecę kończyć torta, niech ma niespodziankę jak wróci ze szkoły 💗


      Wczoraj był dzień kolorowej skarpetki. Dzień dzieci z zespołem Downa. Ale również dzień wyrównywania szans dzieci z problemami rozwojo...